niedziela, 27 września 2009

dzien wolny numer 2 - Fisterra


















Dzis postanowilismy wyruszyc nad ocean - szkoda byloby byc tak blisko i nie zaliczyc pobytu nad woda.

Pierwszy autobus byl o 9. Wstalismy tak wczesnie (o 7 :P) by juz o 8 byc na dworcu i spokojnie kupic bilet. W kasie niekogo nie bylo, a ludzi sporo: to pielgrzymi chcacy tez jechac nad ocean, to juz wracajacy do domu. Ale spokojnie - wszak to Hiszpania! Tu nikomu sie nie spieszy, nikt nie liczy sie z punktualnoscia. Pan obslugujacy siedzial sobie spokojnie w pobliskim barze i chyba za powod wstania z niego wzial sobie ilosc osob czekajacych na otwarcie kasy. No ale w koncu kupilismy bilety, od razu tez powrotne.

Spotkalismy w hali pare znajomych osob. Szczegolnie rozmowa zajelismy sie z Polka, ktora mieszka w Niemczech (ma drugiego meza Niemca). Jeest starsza osoba, ale ma niezle komentarze i smiesznie sie z nia rozmawia :P Gdy zblizala sie 9 zeszlismy do hali odjazdow (a trzeba przyznac, ze ich dworzec jest niesamowicie duzy i porzadny, nie to co u nas) i czekalismy na autobus. Podjechal... pietrowy! Czulismy sie jak na wycieczce szkolnej, tymbardziej, ze mozna bylo rozwinac w autobusie napis ¨wycieczka szkolna¨:P weszlismy jako jedni z pierwszych i zajelizsmy sobie miejsca na gorze tuz przy szybie :)

Do pokonania mielismy bagatela 100km (okolo). Autobus jechal... 2 i pol godziny :] mial troche przystankow po drodze, a do tego droga krota ejchalismy byla dosc waska. Nie byla to autostrada tylko taka lokalna droga przez wybrzeze, przez co prawie caly czas w drodze do celu mielismy widoki na ocean. Bylo bardzo fajnie, ale w koncu podroz musiala sie skonczyc i dotarlismy do celu.

Na miejscu pierwszym celem bylo zdobycie konca swiata! Tak jest nazwyany wysuniety punkt z latarnia, z ktorego konca nic nie widac na horyzoncie. Byl on oddalony okolo 3km od miasta - dla nas to pestka, zwlaszcza bez plecakow :P na miejscu bylo tez sporo miejsocwych, ktorzy przyjechali samochodami, ale ogolnie dosc spokojnie jak na niedziele. Posiedzielsimy troche na kamieniach, porobilismy zdjecia oraz wyrzucilam swoj slomkowy kapelusz :P wedlug zwyczaju po Camino powinno sie cos z ubrania spalic na Fisterze, ale ze nie mielismy zapalek, a moj kapelusz byl jzu w oplakanym stanie to go rzucilam przed siebie - zostalo to sfilmowane :P ale niestety nie trafilam do wody, bo wybrzeze tam nie jest pionowe (nie schodzi od razu w dol), wiec sobie moj kapelusz gdzies tam odpocznie w skalach :)
Potem wrocilismy do miasta i poplazowalismy troche. Bylo cieplo, ale niestety nie odwazylam sie zanurzyc w wodzie, ktora wydawala sie byc dosc zimna. Bartek za to sie zanurzyl a nawet troche poplywal co tez zosstalo udokumonetowane :)

Ogolnie miasteczko malo ciekawe, glowa czesc jego wybrzeza zajmuje port, plaza jest bardzo mala i chyba glowna atrakcja to ta latarnia morska. Dlatego tez niedlugo uciekamy z tego miasteczka do Santiago, za jakies 50 minut mamy autobus :)

Pozdrawiamy!
Zdjecia: nasze kolana w autokarze (ktory poczatkowo zaparowal caly, bo nie wlaczyl nawiewu kierowca), ja przy ostatnim slupku Camoni (z napisem 0 km!), razem an skale, ja na koncu swiata, widok na miasto, Bartek w oceanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz