środa, 9 września 2009

dzien 15 - Calzada del Coto






Nie wiem, kiedy my nadrobimy zaleglosci zdjeciowe - im dalej tym coraz rzadziej spotyka sie niezabudowany internet...

Dzien zaczelismy o tej o ktorej chcielismy - nikt nas nie budzil swoim szmerem pakowania sie, jedynie slychac bylo skrzypienie desek, sufitu. Jako ze tez nikt nie widzial, zjedlismy sniadnaie w pokoju, ale i tak nie spowodowalo to, ze wyruszylismy jakos super wczesnie, bo jak zwykle byla to godzina okolo 6:40.

Szlak mial isc wzdluz drogi. Niby lekki zwirek, ale wybralismy jezdnie, bo mimo wszystko lzej sie po niej idzie, a do tego i tak prawie nic nie jezdzi tymi drogami. Sa one ladne i maja szerokie pobocza, ale bardzo lokalne, wszyscy wybieraja autostrady, a tymi drogami prawie nic nie jezdzie (moze z 1 samochod na pol godizny).

Naszym celem byla mala miejscowosc za duza, Sahagun. W obawie przed brakiem sklepu w tej duzej miejscowosci zaopatrzylismy sie we wszystko co moze sie przydac: chleb (czyli bagietke), parowki na obiad, zel pod prysznic jakby jzu sie skonczyl i jeszcze pare szpargalow jak np. napoj. To wszystko nieslismy ze soba przez kolejne 4km (a dokladniej Bartek niosl :P). Tuz za Sahagunem sa 2 drogi Camino: normalna i rzymska, cyzli docelowo kamienista. My musielismy sie skierowac na rzymska by dojsc do naszego celu, czyli schroniska, ale ogolnie malo osob wybieralo ta droge.

Co do samej miejscowosci - ucieszylismy sie gdy juz przy samym wejsciu zobaczylismy schronisko, nie trzeba bedzie daleko isc. Wiedizelismy z opisu, ze schronisko ma byc male, ale nie spodziewalismy sie ze az tak. Obchodzimy go i z truden znajdujemy drzwi, ktore sa zamkniete, ale maja w sobie klucz. Bartek poszedl sie spytac do sklepu, czy shcronisko jest czynne, to pani powiedziala, ze tak, tylko ze pani ktora sie nim zajmuje mmusiala wyjsc. No to czekamy na otwarcie, w miedzyczasie pozwalajac sobie na zwiedzenie calego shcroniska :P

Po pol godziny przyszedl starszy francuz, ktory na szczescie mowil po angielsku, wiec nie bylo problemy z wytlumaczeniem jemu, jaka jest sprawa. On rowniez pozwolil sobie na popatrzenie jakie sa warunki w schronisku. Po parunastu minutach stwierdzilismy, ze rozgoscimy sie, a jak pani przyjdzie to dopelnimy formalnosci. I tak sie stalo: wybralismy se lozka (byly 2 pokoje 12-osobowe), skorzystalismy z lazienki i zrobilismy pranie. Schronisko nie posiadalo kuchni, ale tuz za drzwiami stal komputer, w sumie nie wiadomo po co, bo internetu nie mial (ale w pasjansy chyba dalo sie grac :P)

I tak mijaly godziny w schronisku, przychodzili kolejni ludzie, zdziwieni ze nie ma opiekuna, ale w sumie nikt sie tym nie przejmowal. Obejscie miasta szybko nam poszlo, w sumie nic ciekawego nie bylo procz przemarszu owiec glowna ulica (pokazalabym to na zdjeciu, ale nie moge :P). Zrobilismy se obiad (hot dogi, nawet w musztarde zainwestowalismy!).

Niespodziewanie o 20:30 przyszla opiekunka shcroniska. Dala pieczatki, zebrala ¨donativo¨ (co laska) i powiedziala, ze rano beda staly termosy z kawa. Bardzo mile z jej strony.

I tak nam minal dzien. Przeslzismy 21km i zblizylismy sie do pokonania polowy drogi!

Zdjecia: widoczek nad ranem, Bartek z pielgrzymem w Sahagun. ja odcisnelam swe stopy w Sahagun, przemarsz owiec przez Calzada del Coto, nasz jeden wypelniony paszport! (spokojnie, mamy zapasowe do zbierania pieczatek)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz