niedziela, 27 września 2009

dzien wolny numer 2 - Fisterra


















Dzis postanowilismy wyruszyc nad ocean - szkoda byloby byc tak blisko i nie zaliczyc pobytu nad woda.

Pierwszy autobus byl o 9. Wstalismy tak wczesnie (o 7 :P) by juz o 8 byc na dworcu i spokojnie kupic bilet. W kasie niekogo nie bylo, a ludzi sporo: to pielgrzymi chcacy tez jechac nad ocean, to juz wracajacy do domu. Ale spokojnie - wszak to Hiszpania! Tu nikomu sie nie spieszy, nikt nie liczy sie z punktualnoscia. Pan obslugujacy siedzial sobie spokojnie w pobliskim barze i chyba za powod wstania z niego wzial sobie ilosc osob czekajacych na otwarcie kasy. No ale w koncu kupilismy bilety, od razu tez powrotne.

Spotkalismy w hali pare znajomych osob. Szczegolnie rozmowa zajelismy sie z Polka, ktora mieszka w Niemczech (ma drugiego meza Niemca). Jeest starsza osoba, ale ma niezle komentarze i smiesznie sie z nia rozmawia :P Gdy zblizala sie 9 zeszlismy do hali odjazdow (a trzeba przyznac, ze ich dworzec jest niesamowicie duzy i porzadny, nie to co u nas) i czekalismy na autobus. Podjechal... pietrowy! Czulismy sie jak na wycieczce szkolnej, tymbardziej, ze mozna bylo rozwinac w autobusie napis ¨wycieczka szkolna¨:P weszlismy jako jedni z pierwszych i zajelizsmy sobie miejsca na gorze tuz przy szybie :)

Do pokonania mielismy bagatela 100km (okolo). Autobus jechal... 2 i pol godziny :] mial troche przystankow po drodze, a do tego droga krota ejchalismy byla dosc waska. Nie byla to autostrada tylko taka lokalna droga przez wybrzeze, przez co prawie caly czas w drodze do celu mielismy widoki na ocean. Bylo bardzo fajnie, ale w koncu podroz musiala sie skonczyc i dotarlismy do celu.

Na miejscu pierwszym celem bylo zdobycie konca swiata! Tak jest nazwyany wysuniety punkt z latarnia, z ktorego konca nic nie widac na horyzoncie. Byl on oddalony okolo 3km od miasta - dla nas to pestka, zwlaszcza bez plecakow :P na miejscu bylo tez sporo miejsocwych, ktorzy przyjechali samochodami, ale ogolnie dosc spokojnie jak na niedziele. Posiedzielsimy troche na kamieniach, porobilismy zdjecia oraz wyrzucilam swoj slomkowy kapelusz :P wedlug zwyczaju po Camino powinno sie cos z ubrania spalic na Fisterze, ale ze nie mielismy zapalek, a moj kapelusz byl jzu w oplakanym stanie to go rzucilam przed siebie - zostalo to sfilmowane :P ale niestety nie trafilam do wody, bo wybrzeze tam nie jest pionowe (nie schodzi od razu w dol), wiec sobie moj kapelusz gdzies tam odpocznie w skalach :)
Potem wrocilismy do miasta i poplazowalismy troche. Bylo cieplo, ale niestety nie odwazylam sie zanurzyc w wodzie, ktora wydawala sie byc dosc zimna. Bartek za to sie zanurzyl a nawet troche poplywal co tez zosstalo udokumonetowane :)

Ogolnie miasteczko malo ciekawe, glowa czesc jego wybrzeza zajmuje port, plaza jest bardzo mala i chyba glowna atrakcja to ta latarnia morska. Dlatego tez niedlugo uciekamy z tego miasteczka do Santiago, za jakies 50 minut mamy autobus :)

Pozdrawiamy!
Zdjecia: nasze kolana w autokarze (ktory poczatkowo zaparowal caly, bo nie wlaczyl nawiewu kierowca), ja przy ostatnim slupku Camoni (z napisem 0 km!), razem an skale, ja na koncu swiata, widok na miasto, Bartek w oceanie.

sobota, 26 września 2009

dzien wolny numer 1 - Santiago de Compostela :)












Juz dzis dzien inny - wszak juz koniec wedrowki :)

Od rana jeset dziwnie. Nie trzeba wstawac rano, pakowac sie i isc w droge. Choc prawde mowiac juz od 6 spac nie moglam, ale grzecznie lezala w lozku - cisza nocna byla do 8 :) Wszystko byloby ok gdyby nie fakt, ze na nowo zostalam pogryziona przez miejscowe robactwo nocne, ale dzis sporbuje spac jeszcze na karimacie, moze to pomoze :P

Wiec dzis nam sie dzien zaczal pozno. Wstalismy o 8, zjedlismy sniadanie (i owoce), opiekunka schroniska przyszla o 9, zaplacilismy za kolejny nocleg, zebralismy rzeczy na lozko (bo trzeba oczyscic podloge do sprzatania) i wyszlismy na miasto.

Zwiedzilismy dzis sporo muzeow. Pierwszym z nich bylo muzeum ¨Pobo Galego¨. Bylo darmowe, myslelismy ze to jakis artysta, ale wyszlo na to ze to muzeum galicyjskie i wszystkiego bylo po trochu: ludowe rzeczy, budowle, stroje, rolicze sprzety, tkactwo, garnarstwo, zdjecia, obyczaje, rybolostwo.. no wszystko :P muzeum znajduje sie w dawnym klasztorze dominikanow a wiec mozna bylo obejrzec takze gotycki kosciol. Zwiedzanie tego muzeum zajelo nam okolo 1,5 godziny. Jeszcze ciekawe bylo w nim schody - 3 rownolegle do siebie spirale.

Kolejnym muzeum (galeria) bylo ¨centro Galego de Arte¨- tez darmowe, taka nasza Zacheta w wydaniu mini. Byla wystawa posweicona zyciu rodzinnemu Bostonu, skladala sie glownie ze zdjec, ale bylo tez troche plakatow. Glowna tematyka wystawy to transeksualizm :P

Potem bylismy w muzeum pielgrzyma. Z racji posiadania ¨composteli¨wstep tez mielismy gratisowy, ale neistety muzeum rozczarowuje. Glownie jest posiwecone miastu, historii katedry oraz sztuce sakralnej, a w niewielkim procencie pokazuje historie drogi pielgrzymej do Santiago.

Kolejnym punktem programu byla katedra, ktora zwiedzalismy powtornie, bo z plecakami pelni wrazen z zakonczenia drogi nie bylismy w stanie jej sie przyjrzec lepiej. Katedra faktycznie robi olbrzymie wrazenie, z wieloma kaplicami otaczajacymi kosciol, ktore sa bogato zdobione. Wychodzac z katedry spotkalismy wycieczke z Polski :) na chwile dolaczylismy do niej by podluchac, co tam ciekawego o katedrze mowi przewodniczka.

Nastepnie siestowalismy na murku jedzac lody :) oraz jakies dziwne pierozki, ale byly bardzo odbre :P Udalismy sie tez przed seminarium (w ktorym tez jest shcronisko), gdzie byl klasztor i bardzo fajny park z widokiem na starowke i duzym arealem wypoczynkowym. Przeszlismy dalej by dojsc do kolegiaty Santa Maria de Sar. Muzeum platne (1 euro) skladalo sie z 3 sal muzealnych, kruzgankow oraz samego kosciola, w ktorym zdobiono go kwiatami (pewnie mial sie odbyc slub niedlugo). Glowna atrakcja kolegiaty jest fakt, ze jej klumny podtrzymujace konstrukcje znacznie odbiegaja od pionu (my jeszcze wtedy nic nie pilismy :P).

Wrocilismy potem na stare miasto by udac sie na obiad. Wczesniej zdobylismy ulotke jednego miejsca na tylach katedry, gdzie poszlismy ostatecznie. Na miejscu zainteresowal sie nami jeden pan, ktory zaczal od pytanai czy my z Kanady :P my ze z Polski, spytal sie jeszcze ile przeszlismy kilometrow, my ze 700 i byl pelen podziwu. Okazalo sie ostatecznie, ze to kelner, bo zaczal o ichszym menu mowic, jeszcze po drodze szedl ksiadz z ktorym sie przywital i zaczal mu nas palcami wytykac, ze my z Polski :P ostatecznie usiedlismy sobie na tarasie z widokiem na katedre, zjedlismy obiad, deser i saczylismy przy tym wino. Bardzo przyjemnie, tym bardziej ze ten kelner ciagle zaznaczal, ze mozemy zawsze poprosic o wiecej wina labo wiecej jedzenia :P jedzenia bylo w sam raz, o wiecej wina poprosilismy.

No i teraz siedzimy w kawiarence. Zaraz idziem na msze, bo jutro z racji pojechania nad ocean ominie nas to. Nie wiemy tez, czy jutro cos napiszemy, ale zobaczy sie.

Pozdrawiamy!

Zdjecia: jak dobrze rozumiemy hiszpanski to chodzi o to, ze nie ma wody ze wzgledu na grype (faktycznie prawie nigdzie nie spotkalismy sie z woda przy wejsciu do kosciola, ale tutaj byla informacja pisemna), Bartek w dziurze w drodze do saminarium, ja ujarzmiam lwa w muzeum, krzywe kolumny w kolegiacie, my przed katedra z winem (robionym podobno przez siostry zakonne) w reku.

piątek, 25 września 2009

dzien 31 - Santiago de Compostela!
















To juz dzis! Dotarlismy do celu!

Zaczelismy swoj dzien jak zwykle, ale po wstaniu zauwazylismy, ze polowy ludzi juz nie ma - Bartek twierdzi, ze od 5 zaczal sie ruch w pokoju. Nie wiem co za przyjemnosc dla nich isc tak dlugo w ciemnosciach. My wyszlismy o 6:45, szlakiem szlo sporo osob, wiec mielismy oswietlenie zarowno z przodu jak i z tylu :P I tak szlismy, poczatkowo nic nie widzielismy, ale potem jak slonce wstalo to zauwazylismy slupek z 13,5km do konca, potem z 13km... i jakos zanikly te slupki.

Po drodze mijalismy lotnisko z ktorego bedziemy wylatywac. Znajduje sie ono okolo 11km od Santiago, bylo slychac samoloty, ale widac niebardzo bo troche mgliscie bylo.

Jak zwykle w terenach galicyjskich bylo troche podejsc i zejsc. Trocha szla dosc szybko, bo juz chcialo sie w koncu dojsc do celu. Jak dotarlismy juz do Monte do Gozo, miejsca gdzie znajduje sie panstwowe schronisko Santiago na 500 osob, z gorki bylo widac miasto! To juz tak blisko bylo! Ale niestety katedry nie dostrzeglismy albo nie bylo widac.

Z monte do Gozo do katedry mialo byc 4,5km. Troche duzo, zwlaszcza jak na wedrowanie codzienne i to trzeba od tego maista ostro zejsc w gore. Dlatego upewnilismy sie w tym, ze wybor prywatnego schroniska jest dobrym wyborem.

Szlismy i szlismy... dostrzeglismy tabliczke samochodowa ¨santiago¨! Przebieglismy przez ulice by sobie zrobic przy niej zdjecie :) Ale taki prawdziwy cel byl jeszcze okolo 3km przed nami. Santiago to duze miasto, takie na wzgorzu polozone, wiec trzeba bylo troche podejsc. Przez swiatla robilo sie dosc tloczno bo zbierala sie grupa pielgrzymow czekajacych na zielone, a potem wszyscy ruszali na jednosobowy chodnik.

Idziemy i idziemy, w koncu dotarlismy do takiego jakby starego miasta, ale nadal katedry nie ma. W pewnym momencie juz sie pojawila! Chociaz byl to tyl katedry to i tak robila juz ogromne wrazenie. A gdy osiagnelismy jej frontowa czesc to juz bylo wiadomo, ze to jzu koniec! Doszlismy do celu, osiagnelismy to do czego wedrowalismy przez 31dni! Katedra jest ogromna, bardzo bogato zdobiona i wypelniona tlumem ludzi (pielgrzymow i turystow). Bylo okolo 11. O 12 byla msza dla pielgrzymow, wiec w samej katedrze byloa tloczno. Odwiedzilismy grob sw. Jakuba w krypcie pod oltarzem i poczekalismy na poczatek mszy z nadzieja, ze zobaczymy latajace kadzidlo (bo w Santiago jest chyba najwieksze albo jedno z najwiekszych kadzidel), ale niestety nim nie machali.

Po serii zdjec przed katedra wrocilismy sie do naszego noclegu, schroniska äcuarius¨. Znajduje sie ono 15minut (bez plecaka) od katedry, wiec nam troche dluzej zajelo, ale dotarlismy. Zgodnie z przewidywaniami, klimaty bardzo hipisowsko-hinduskie: od progu kadzidelka, swiece, muzyka relaksacyjna :P Wszystko poszlo gladko, spimy dzis w pokoju 54-osobowym (rekord) i przez nastepne 2 noce to tez bedzie nasze miejsce postojowe. Smiesznie, bo pani zajmujaca sie schroniskiem w pewnym momencie wymachiwala kadzidelkiem (w formie kuleczki na sznurki) po pokoju :P

Odpoczelismy troche i wrocilismy na miasto. Odebralismy ¨compostele¨czyli cetryfikat, ze przebylismy droge do Composteli. Niestety nie ma tam napisane ile kilometrow sie przeszlo, tylko imie i nazwisko wypisane.

A i w samym Santiago spotkalismy duzo Polakow. w samej katedrze ze 3 Polakow, w schronisku jeden spi z nami i na miescie slyszelismy tez jezyk polski. Ci z katedry dziwni, bo szli od Sarii (113km do Santiago) po to tylko by przejsc minimum i zdobyc Compostele (pewnie duzo nagrzeszyli i chca odpust :P), a ten ze schroinska idzie juz 3 rok, tzn robi kolejny odcinek Camino i idzie teraz tez na Fisterre.

Narazie to wszystko. Jak ochloniemy z wrazen to moze cos wiecej napiszemy. Jutro zwiedzamy miasto, a w niedziele jedziemy nad ocean :)

Pozdrawiamy!

Zdjecia: pielgrzym z oslem, Bartek z dwoma plecakami, ja przy tabliczce, Bartek pokonany przez plecak i moj plecak pokonany przeze mnie :)

czwartek, 24 września 2009

dzien 30 - Arca\Pedrouzo\O Pino

Witajcie! Dzisjesza nazwa miejscowosci ma 3 nazwy, bo w sumie niewiadomo gdzie jestesmy :P to taka miejscowosc 3 w 1 - raz adres jest ze O Pino, raz ze Pedrouzo, a jeszcze gdzie indziej Arca :P

Ale od poczatku...

Wstalismy jak zwykle rano, by o 6:50 wyruszyc juz na szlak. Poczatkowo szlismy za facetem z niezla czolowka - dawal swiatlo co najmniej jak samochod jadacy na dlugich. Szla tez jakas dziewczyna, ktora w jakims momencie musiala zawiazac buta, poswiecilismy jej i ten czolowkowy facet tez sie zatrzymal. Potem poswiecil nam po oczach i stwierdzil, ze musi poczekac na zone, bo gdzies mu zaginela :P no to poszlismy sobie i ta dziewczyna teraz podazala za nasza swiatloscia. Teraz dosc dlugo idzie sie po ciemku, ale dajemy rade, w sumie to jzu koncowka :)

Dzis rano bylo dosc mgliscie, ale jakos szybko mgla opadla, troche po wstaniu slonca. Szlo sie niezle. Poczatkowo bylo troche podejsc i zejsc (bo przechodzilismy przez strumyczki), ale potem juz bylo dosc rowno, szlismy wsrod lasow, wiec i klimaty zapachowe fajne.

Doszlismy dzis do tej miejscowosci o trzech nazwach, jest to przedostatnie miejsce shcroniskowe przed Santiago. Ostatnie znajduje sie 4,5km przed Santiago (Monte del Gozo), ale dzis bez sensu bylo tam isc. Teraz akurat mamy okolo 19km do przejscia i dotarcia do celu!

Przed shcroniskiem bylismy o ok.11. Bylismy 6. w kolejce. Poszlismy na miasto, dosc male, ale dobrze wyposazone i potem wrocilismy przed schronisko. Przed otwarciem (czyli przed 13) zrobila sie juz niezla kolejka plecakowa - tak okolo 60-70 plecakow! widac duzo osob zrobila sobie tutaj punkt przystankowy przed Santiago. Mieszkamy w pokoju 36-osobowym, ale nie odczuwa sie tej wielkosci, bo pokoj jest podzielony na jakby 6-osobowe boksy. Lazienka jak zwykle ekshibicjonistyczna, niby z podzialem ze kobiety na lewo mezczyzni na prawo (w jednym pomieszczeniu), ale na szczesice Bartek obczail toalete z wanna i kotara prysznicowa, z ktorej mozna bylo tez korzystac i sie zamykac swobodnie :P

Jutro juz cel naszej wedrowki zostanie osiagniety! Az nie mozemy uwierzyc, ze ten czas tak szybko minal, gdize kilometry powoli szly nam a tu nagle juz jest - juz tak blisko do Santiago! Mamy juz mape miasta, planujemy wpierw udac sie pod katedre, a potem zostawic plecaki w schronisku i cieszyc sie ulga po miesiecznej wedrowce :)

Pozdrawiamy i do uslyszenia z Santiago!

środa, 23 września 2009

dzien 29- Arzua
















Witajcie!

Na uzupelnienie jeszcze o dniu wczorajszym. Wieczorem postanowilismy udac sie na zwiedzanie miasteczka i poszukiwanie restauracji z menu dnia. Zwiedzanie szlo szybko, gorzej z poszukiwaniem restauracji. Wszedzie zamiast menu podawali osmiornice albo menu w ktorym jednym z dan byla osrmiornica. Poniewaz jakos niebardzo chcemy sprobowac tych osrmiornic, bylo to dla nas udreka. W koncu poszlismy do informacji turystycznej spytac sie, gdzie cos normalnego mozna zjesc. Pani zaznaczyla nam jedna restauracje, przy pensjonacie. Oczywiscie bylo menu, bardzo przyzwoite, ale podawali dopiero od 21!!! Znajac tempo hiszpanow w podawaniu obiadu moglibysmy sie nei wyrobic przed zamknieciem schroniska. Wiec nie pozostalo nam nic innego jak samodzielne upichcenie czegos w kuchni schroniskowej nieposiadajacej garnkow (ale od czego ma sie menazke :P)

A dzisiaj to wstalismy wczesnie. Pomimo tego, ze maly dystans nas czekal, wisiala nad nami grozba niedopchania sie do schroniska. W przewodniku ostrzegali, ze szybko miejsca sie koncza, bo jest tylko 46miejsc, a nastepne schronisko jest dopiero o 18km. Wiec wyszlismy staropolskim zwyczajem o 6:50 w trase. Trasa dosc monotonna, choc bylo dosc duzo zejsc i podejsc, a to dlatego, ze przecinamy teraz duze rzeczek, do ktorych trzeba zejsc, a potem wrocic do pierwotnej wysokosci.

Na miejscu bylismy juz o 10, czekalo nas 3 godziny czekania i bylismy pierwsi przed shcroniskiem. Ale mielismy co robic przez ten czas. Poszlismy do supermarketu, a potem poszukiwalismy informacji turystycznej. Byla jedna, ale zamknieta (bo juz nie zeson) i bylo skierowanie do ratusza. Ratusz to jak jakies biuro bylo, ciezko w czymkolwiek bylo sie tam zorientowac, ale w koncu udalo nam sie odnalezc informacje. Chociaz ciezko powiedziec, ze to informacja - po prostu w jednym okienku dali urzedniczce mapki ktore ma rozdawac i niewiele cokolwiek wiedziala poza tym.
Dzis w schrosniku spimy w pokoju 32-osobowym. Mieli dziwny system rozdawania lozek, po kolei. Z racji, ze byla dziewczyna z kontuzja to puscilismy ja pierwsza i z tego powodu wszystko sie rozjechalo, bo dostalismy lozka na dwoch roznych lozkach pietrowych. Ale dalo sie zamienic. Smiesznie bo wiekszosc lozek jest polaczonych w dwojki, wiec mozna spac obok obcej osoby :P nam (nie) stety sie nie udalo, bo mamy skrajne pojedyncze lozko pietrowe :P

I to wszystko. Miasteczko nawet wielkie, bo widac jedna duza ulice i pare mniejszych. Ma park i ogolnie zyje glownie rowerzystami, ktorzy przed Santiago robia sobie tu postoj (bo dzis zapewne juz tam dojechali).

Pozdrawiamy! Jutro jakos okolo 18km, a pojutrze bedziemy juz w Santiago! Zarezerwowalismy wstepnie noclegi trzy w Acuarium (tak sie schronisko nazywa, podobno takie hipisowskie :P) ale co z tego bedzie to sie na miejscu dowiemy.

Podsumowanie:

za nami:666,7km (ALE SZATANSKO!)
przed nami: 36km
Zdjecia: nasze wczorajsze wyglupy cieniowe :P, ja na szlaku, Bartek na szlaku, toaleta w schronisku i widoczek na miasto tuz za glowna ulica :P

wtorek, 22 września 2009

dzien 28 - Melide









Dzisiaj dzien spokojniejszy, tylko 15km, ale od poczatku...

Wstalismy pozniej, bo DOPIERO o 6:30 :P chcielismy pozniej wyruszyc w trase, bo malo kilometrow, a schronisko dopiero o 13 otwieraja. Ale jakos tak wyszlo ze juz o 7:20 bylismy w drodze. Bylo cieplo, porownujac z porpzednimi dniami, a do tego raczej nie widzielismy na poczatku mgly. Z czasem mozna bylo zauwazyc bardzoe cienka mgielke, ale nie przeszkadzala ona. Nasz dzisiejszy szlak wygladal dosc gorsko. Pomimo tego, ze znajdujemy juz juz na wysokosciacj 400-500metrow, to szlak jest taki pagorkowaty, kamienisty lub nawet skalisty (tylko jeszcze lancuchow brakuje :P). Ale szlo sie niezle. Pod koniec trasy, tuz przed miastem, nawet slonce zaczelo doskwierac, ale ze tak malo nam zostalo to twardo szlismy w polarach :P

I jestesmy w miejscowosci, sporawej. Dlugo szlismy jej przedmiesciami, wszedzie restauracje gdzie mozna zjesc pulpo. A co to pulpo? Osmiornica :] nawet jak szlismy to facet nas zachecal wyciagajac osmiornice z goracej wody - bynajmniej nas to nei zachecilo a wrecz przeciwnie. Ja rozumiem, ze Galicja slynie z osmiornic, ale nas jakos obrzydzaja te owoce morza.

Przed schroniskiem bylismy okolo 11. Oczywiscie bylo zamkniete, wiec poszlismy sobie na miasto. Zdobylismy mapke, pozwiedzalismy juz troche, glownie supermarket :] potem wrocilismy pod schronisko, objadalismy sie i czekalismy na otwarcie.

Schronisko jak to schronisko. Znow starym galicyjskim zwyczajem dostalismy jednorazowa posciel i znow starym zwyczajem sa prysznice bez zaslonek. Co ciekawsze, tym razem lazienki sa koedukacyjne :P na szczescie obczailam, ze jest jeden prysznic razem z kibelkiem zamykane, co szybko zajelam :P smieszne jest tez to, ze prysznic to wystajaca ze sciany koncowka jakby z bidetu wzieta, ktora po nacisnieciu spustu wody (kurek ¨presto¨ze dopiero jak wcisniesz to ci leci woda) daje woda pod tak dziwnym katem, ze najlepiej to tylko twarz sie myje :P

No i koniec. Jeszcze glownie zwiedzanie maista przed nami, ale korzystajac z chwili wolnego w czasie siesty postanowilismy juz sie znotkowac.

Pozdrawiamy!
Podsumowanie:
za nami: 652,7km
przed nami: 50km
Zdjecia: Bartek Casanova (taka miejscowosc dzis mijalismy :P), mostek przed maistem, kapliczka w miescie i my w kafejce tuz przed rozpoczeciem pisanai tej notki :)

poniedziałek, 21 września 2009

dzien 27 - Palas de Rei
















Witajcie nasi mili! dzis internet gratisowy w informacji regionalnej :P ale bedzie bez zdjec.

Wiec w dzisiejszym molochowym pokoju (dla przypomnienia 36-osobowym) wstalo nam sie dosc wczesnie - po pierwsze, bo sasiad nam chrapal (ja mialam zatyczki, ale Bartek cierpial), a po drugie ogolnie ludzie wczesniej wychodzili. Moze dzis duzo kilometrow ich czekalo?

No ale i tak wyszlismy okolo 6:50. Jak zwykle bylo ciemno i dosc zimno, czyli jak zwykle jedna wielka niewiadoma z rana, jak jajko z niespodzianka :P Znow dzis byla mgla z rana, moze tak bedzie juz codziennie, ale niebardzo ona nam przeszkadza, procz tego ze ma sie wszystko troche wilgotne jakby deszcz padal :P utrzymywala sie ona znow przez 2 godziny.

Dzis do przejscia mielismy spory kawalek, okolo 25km (rowne zrodla roznie podaja). Ale szlo sie niezle, troche takim szlakiem, troche bardzo lokalna droga. Fajne sa te slupki z kilometrazem, patrzylismy sobie na nie i widzielismy jak nam spod nog kilometry uciekaja. Po drodze mijalismy male wioseczki, jak zwykle wielce klimatyczne :] i jakos malo ludzi spotykalismy po drodze, co tez nas zdziwilo.

Doszlismy do miasta jakos okolo 12:30, w jakims zielonym areale zobaczylismy napis, ze schronisko. Na szczescie spytalismy sie pana zmywajacego, czy to publiczne na co on nam na szczescie odpowiedzial, ze nie i ze publiczne jest za okolo 1km. No to idziem. Doszlismy, zostawilismy plecaki, zrobilismy zakupy i juz sie otworzylo schronisko. Mamy pokoj 12-osobowy, a przestrzeni dla siebie az za duzo! wybralismy se miejsce z taka szafeczka, wieszaczkiem i stoliczkiem i lampka, oraz ze 3 stron jestesmy otoczeni scianami, wiec prawie jak mini-mieszkanko :P

Teraz wybralismy sie na miasto, spytalismy si pani w schronisko o informacje turystyczna na co nam odpowiedziala, ze nie ma (jak nie ma jak my znalezlismy?) i o internet, gdzie pokierowala nas na jakis koniec miasta (a internet jest w tak fajnym miejscu :P) a do tego zdobylismy tez mapke wielce duzego miasta :P Jeszcze go tak srednio zwiedzilismy, ale ma duzo supermarketow i chyba glownie sklada sie z przecinajacych sie dwoch ulic :P

A i pogoda ogolnie sie poprawila. Jak mgla zniknela to wyszlo ladne niebo spod niej. Teraz np. wybralam sie na miasto w krotkich spodenkach, ktore juz od kilku dni nie byly uzytkowane. Bartek tez odpial se nogawki by jeszcze moze troche opalic swoje lydki :P Oby juz do konca naszego hiszpanskiego pobytu byla ladna pogoda, szczegolnie jak pojedziemy nad morze :)

Jutro czeka nas bardzo krotki dystans, okolo 15km. A to dlatego, ze za 15km jest duze miasto - MElide. Wolimy jednak spac i spedzac czas w wiekszych miastach, bo jest co robic i nie smierdzi po wyjsciu ze schroniska :P taki sam dystans czeka nas pojutrze - 15km, potem jakos 18km i 20km do Santiago! To juz tak blisko!

Podsumowanie:
za nami: 638,7km
przed nami: 64km

Pozdrawiamy!
Zdjecia: kapliczka, ktorych pelno w galicyjskich ogrodkach (po co one to nie wiemy), _Bartek z widoczkiem, ja z ruinka. my z czekolada i schroniskiem w tle (za Bartka glowa :P) i ja w naszym boksie (ze sterta prania wszedzie - dosuszalismy rzeczy w pokoju :P)

niedziela, 20 września 2009

dzien 26 - Portomarin






Dzis dzien rozpoczelismy niepewnie: pada czy nie pada, bedzie ladnie czy nie. Z rana to takie zastanawianie sie to jak wrozenie z fusow, ale coz - trzeba podjac decyzje - idziemy! Jak zwykle ostatnio pokoj jakis ospaly - pakowalismy sie po ciemku i chyba jako jedni z nielicznych. Nawet jak po 7 opuszczalismy schronisko to wiekszosc spala.

Do 9 utrzymywala sie nam na szlaku mgla. Po ciemku bylo zabawnie, bo nic sie nie widzialo, a potem jak slonce wstalo widzialo sie zasieg okolo 5metrow. Ale szlismy szlakiem, nie jakimis ulicami, wiec bylo ok.

Jak zwykle w Galicji, szlak przechodzil przez wioski pelna para i oddechem :] na szczescie zmuszalo to do jak naszybszego opuszczenia ich i pojscia dalej.

Dzis tez minelismy slupek z napisem 100km!!! (ze tyle do Santiago zostalo!). Po tym slupku z jakies 0,5km dalej byl bar, gdzie uczcilismy fakt 600km w nogach kawa i cola-cao (dostalismy to w kubkach okolo 350ml!) i poszlismy dalej. Dzis mielismy do pokonania okolo 23km, wiec trzeba bylo isc dalej a nie tylko swietowac. Choc przeszkodzila nam w tym starsza Polka, ktora obecnie mieszka w Niemczech i ma meza Niemca. Troche dlugo z nia pogadalismy, ale byla sympatyczna - tak malo Polakow sie spotyka na szlaku, ze kazdy napotkany jest dziwnym okazem.

No az w koncu dotarlismy do celu-do miasteczka Portomarin. Wg przewodnika to miasto wczesniej bylo umiejscowione w dole zbiornika wodnego, ale zostalo zalane i obecnie nowe jest wybudowane o wiele wyzej. Faktycznie wchodzac do miasta, przekraczajac owy zbiornik, mozna dostrzec fragmenty ruinek polozonych w dolinie nad woda. Wyglada to niesamowicie. Do samego miasta wchodzi sie smiesznym mostkiem schodowym - duuuzo schodow trzeba pokonac.

Schronisko, znow publiczne, pokonalo nasz kolejny rekord - spimy w pokoju 36-osobowym! Kazdy clzowiek ma w tym pokoju malo przestrzeni zyciowej, ale coz - jakos przezyjemy :P do tego prysznice sa ekshibicjonistyczne (czy tak ciezko im zainwestowac w zaslonki?!), no ale juz wiecej tam sie nie pojdzie a raz mozna przezyc :P

Teraz poogladalismy miasto, bardziej wnikliwie niz idac do schroniska. Ogolnie obkupilismy sie wczoraj, bo dzis niedziela i wszystko powinno byc zamkniete, a tu zaskoczenie - wszystko otwarte! Mozna kupic pamiatki, jedzenie w supermarkecie i w ogole wszystko co potrzeba pielgrzymowi. Jedynie co zabawne to jest fakt, ze dzis niedziela, a msza byla tylko o 12:30 - w dni powszednie sa msze poranne i wieczorne, a w niedziele wieczornej nie ma :P ale kosicolotwarty (z 12 wieku, podobno przed zalaniem go rozebrali i przeniesli) wiec wzielismy pieczatke i wyszlismy.

i to wszystko. Od dzis kilometrarze bedziemy pisac z innego zrodla, bo zgubilismy przewodnik polski. Ale i tak dlugo nam sluzyl, te ostatnie dni bez niego wytrzymamy :)

za nami: 613,7km
przed nami: 89km

Pozdrawiamy!

zdjecia: kon we mgle, ja przy setce, Bartek przy schodo-mostku do miasta i dwa widoczki na miasto (dawne)

sobota, 19 września 2009

dzien 25 -Sarria





Niestety dzis bez zdjec, bo cos komputer nie wspolpracuje z aparatem i kopie pradem :P

No i czym bylaby nasza wyprawa gdyby nie deszcz? W koncu zostalismy skropieni... ale od poczatku.

Wstalo nam sie bardzo powoli,bo wspollokatorzy jeszcze spali. I wyruszylismy naszlak dopiero o 7. Na poczatku mielismydorbny problem ze znalezieniem dobrego szlaku. Bo odmiasta prowadzily dwa szlaki, trzeba bylo wybrac jeden. Jak to w Galicji, bylo kiepskie oznaczenie i poczatkowo wybralismy zlyszlak,ale szybko sie poprawilismyiwrocilismy na wlasciwy. Szlak wiodl drobnymi pagorkami, mielismytroche podejsc. Poczatkowo bylo oczywiscie ciemno, ale cieplo. Potem jak slonce wstalo toukazala sie naszym oczom mgla. Ale nadalbylo dosc cieplo. Przechodzilismy przez male, a nawet bardzo malo wioski. Byly one bardzo klimatyczne, zarowno w przenosni jak i doslownie. W kazdej wsi smierdzialo odchodami zwierzat i trzeba bylo uwazac pod nogi. A jedna miescina to chyba skladalasie glownie ze schroniska dla pielgrzymow :P

No i tak szlismy i szlismy, przeszlismy okolo 15-16km i zaczelo drobnie kropic. Poczatkowo olalismy sprawe, bodeszczyk byl drobny a szlismy poddrzewami. Ale z czasem deszcz sie nasilam a z pola widzenia znikalydrzewa. Ale na szczescie do maista bylo juz blisko - okolo 2-3km,wiec zaopatrzylismysie w ubrania ochronne i poszlismy dalej. Tuz przed miastem przestalo padac, a nawet mozna bylo uznac, ze zaczelo swiecic slonce. Uznalismy to za dobry znak. W miescie zajrzelismy od informacji turystycznej, zaopatrzylismysie w mapke gdzie pani nam zaznaczyla co nas interesowalo i ruszylismy do schroniska. Byla dopiero 11:30, a panstwowe schrosniko otweirali dopiero o 13. Ale poczekalismy, zwlaszcza ze bylo ladnie, nigdzie nam sie nie spieszylo, a prywatne shcroniska (ktorych w miescie sie od groma i wiecej, chyba idac jedna ulica naliczylismy z 5 - zeruja na tym, ze panstwowe ma tylko 40 miejsc) kosztuja o wiele drozej - panstwowe 3 euro, prywatne 8-10euro.

W miedzyczasie sie obkupilismy, troche zjedlismy i shcroniskosie otworzylo, nawet wczesniej. Wybralismy ze lozka w kacie, zrobilismy codzienne obrzadki, pranie powiesilismy na balkonie wewnetrznym i uznalismy, ze dzis w koncu wykorzystamy nasz makaron, ktory wedruje z nami od 2 dni. Bo w shcronisku jest kuchnia! Ale Bartek zrobil rozeznanie, ze... nie ma zadnych naczyn... nawet faceta sie zapytal i tez powiedzial, ze nic nie ma... i jak korzystacz kuchni?! No ale my na wszystko przygotowani :) moze garnka ze soba nie nosimy, ale menazka to jak mini garnek :) zrobilismy se ten makaron na dwie tury, wzbudzajac przy tym zainteresowanie innych i co chwila musielimsyzaznaczac, ze to nasze naczynia- musielismy bacznie ich pilnowac!

Okolo 17 wybralismysie na miasto - maja tutaj ruiny zamku, monastyr, kamieniczki i koscioly. Po parunastu minutachprzechadzki zaczelo drobnie kropic, okej,drobnie to przezyjemy jakos. Mielismy ze soba kurtki jak co. Ale w okolicach ruin zamku zaczelo lac porzadnie. Na nasze neiszczescie, w poblizu nie bylo ZADNEGO daszku! No to biegiem przed siebie! Dobieglismy do klasztoru, teoretycznie powinien byc otwarty ale jakos nie byl. W pewnym momencie wyszedl staruszek (oddzwierny) i otworzyl. Baaardzo dokladnie i wnikliwie ogladalismy wnetrza, wszak mielismydach nad glowa i bylo gdzie usiasci bylo cieplo. No ale zblizala sie godzina zamkniecia wiec wyszlismy. Ale juz mniejszykropil,wiec udalismy sie w strone internetu ;)

ogolnie nasze dizsiejsze zwiedzanie bylo w tempie ekspresowym, przez co miasto nie zrobilo na nas wrazenia. Obawiamy sie jutra, ale mamy dizen zapasu, wiecnajwyzej zostaniemy tutaj dluzej.

Pozdrawiamy!

Podsumowanie:
za nami:589,6km
przed nami:113,1km - jak jutro pojdziemy w trase to zaczniemy odliczackilometry w dziesiatkach!

Zdjecia: wawoz po drodze, zamek w miescie, my mokniemy, napis Sarria w miescie

piątek, 18 września 2009

dzien25 - Triacastela









Dzis dzien rekordowy pod wieloma wzgledami, bo zrobilismy dwa dni w jednym :P Ale od poczatku...

Niestety dzis pozno wstalismy, bo cisza nocna w schronisku miala trwac do 6:30, wiec spalismy i marzlismy... lozka byly na poddaszu, w ktorym dachu w dzien dostrzeglam drobne dziurki - obawialam sie deszczu, ale nie padalo, trzeba bylo si obawiac nocy... Ale na szczesce byly koce, byl polar i jakos nie zmarzlismy, a nawet bylo normalnie.

Wyszlismy o 7:30 w tase, spokojnie bez pospiechu, bo MIALO BYC dzis tylko 16km. No i idziem i idziem, oczywiscie pod gore :) rano bylo troche zimno, ale dostrzegalismy ze nebo nie jest zachmurzone, wiec widzielismy szanse na brak deszczu. Po pierwszym podejsciu zrobilismy posiedz na regenracje sil i by sprostac kolejnemu. W sumie nie bylo tak zle, jakos sprawnie poszlo podejscie tych 600metrow z hakiem. Przed mejscowoscia Cebreiro wstapilismy do nwej prowincji Hiszpanii - Galicji. JEst to juz OSTATNIA prowincja na naszym szlaku. Niestety, najbeznadziejniej oznaczona i w ogole juz jej nie lubimy... jedyny plus, ze na slupach jest napisane, ile zstalo kilometrow do Santiago.

Po przejsciu przez Cebreiro, gdzie napotkalismy 2 autokary i stado staruszkow przy nich i w okolicach, poszlismy dalej - czekalo nas jeszcze 5,5km do naszego docelowego miejsca noclegowego. Troche pod gore, troche w dol. Po drodze spotkalismy kolejnych emrytow - mamy teorie, ze wysadzili ich z autokaru i pozwolili przejsc szlak. W sumie nie dziwne, bo widoki BARDZO ladne - wszedzie gorki, a do tego takie ladne obloczki byly.

Po osiagnieciu miejscowosci Hospital (tam mielismy spac) patrzymy za schroniskiem... i nie ma! zadnego drogowskazu, zadnego oznaczenia, nic... miasto duchow wrecz. No to patrzymy na mape - kolejne miasto za okolo 3km. Okej, to nie tak duzo wiec idziemy. Byloono troche pod gorke (na wysokosci 1337m), wiec czekalo nas troche podejscia. Ale dalismy rade. Na miejscu mial byc punkt widokowy, ale my zajelism sie sroniskiem. Wchodzimy do ladnego budynku, restauracyjno-hotelowego-schroniskowego (prywatnego) i pytamy sie o miejsca. Facet nam, ze nie ma.... ze wszstko ZAREZERWOWANE! Czyli namacalnie nie ma tych ludzi, ale co z tego - nie ma miejsc. I oferuje nam pokoj hotelowy, to sie pytam ile kosztuje... 42euro pokoj. Po szybkim przeliczeniu (na polskie pieniadze) wywalilam oczy na zewnatrz i wyszlismy. Mamy torie, ze te pokoje pielgrzymowe mogli zajac ci staruszkowie, bo jacy normalni pielgrzymi rezerwuja miejsce, zwlaszcza ze bylo az 50 miejsc! Wiec usiedlismy na chwile w barze, wkurzeni niemilosiernie i oddalsmy sie analizie mapki... wyszlo na to, ze njblizsze schronisko na zadupiu jest za 4km, a kolejne w wiekszej miejscowosci za 12km... no to co robimy? w sumie sily mamy, czasu tez jeszce troche jest, wiec idziemy do wiekszej miejscowosci, ktora milismy osiagnac dopiero jutro! Z reszta jakbysmy posli do tego zadupia to potem caly nasz plan by sie rozwalil, a tak tylko zaoszczedzilismy caly dzien.

No i idziemy. Z gorki, bo juz zejscie nas czekalo do wysokosci 650m. Nie bylo zle, temperatura taka pokojowa i wial lekki wiatr.

Osiagnelismy miejscowosc Triacastela o 15:15. Ma ono az 5 schronisk, wybralismy panstwowe tuz przy wesciu do miasta. Tanie, bo 3euro i jeszcze dostalismy fizelinowe przesciaradlo i poszewke na poduszke :P

Miasteczko wielkoscia nie imponuje, ale ma sklepy, bary, internet, kosciol i cmentarz w srodku miasta (zazdroszcze niektorym widokow z okna :P) i jest to miejscowosc ladnie otoczona przez gory, bo siedzi jakby w dolince.

Konczymy internetowanie i idzem na menu, bo neistety dzis rowniez sami makaronu nei mozemy zrobic, bo w schronisku kuchni brak!

Pozdrawiamy! i przepraszam za literowki, ale musze pisac szybko :P

Podsumowanie
za nami: 571,2km
przed nami: 131,5km
Zdjecia: widoczek, Bartek z pielgrzymem, ja z widokie, kamien z miasta.

czwartek, 17 września 2009

dzien 24 - Ruitelan




Dzis po prostu wiatr w oczy wieje, doslownie i w przenosni.

Zaczelismy dzien jak zwykle rano by dopiero o 7 byc na szlaku. Caly czas balismy sie zapowiadanego w pogodzie deszczu... ale na szczescie nie bylo go. Za to bylo chlodno, wiatr wial i slonce dlugo nie pojawialo sie. Bo szlismy prawie caly czas droga, tzn. dokladniej kawalkiem drogi oddzielonej murawanymi scianami od drogi, ktora SPECJALNIE zwezyli, by dac fragment pielgrzymom (fajnie, nie?), ale i tak malo kto korzysta z tej drogi, bo jest tez autostrada, zawieszona na wiaduktach miedzy gorami.

Poczatkowo mielismy dojsc gdzie indziej, do miejscowosci wczesniejszej. Ale ze nie padalo, potem wyszlo slonce i bylo ok, to poszlismy dalej, by jutro, jezeli ewentualnie bedzie padac, isc krocej. Zrobilismy jeszcze w miejscowosci wczesniejszej zakupy, by zrobic se obiad (makaron kolorowy i sos) plus sok i ciasteczka i poszlismy cale 2km dalej, oczywiscie szlakiem drogowym. Na miejscu miescina okazala sie byc bardzo skromna - miasto jednej ulicy ze tak powiem - bar przy wejsciu do miasta, parenascie domkow, shcronisko, kolejny bar, kosciol i jeszcze troche domkow. Nad miastem rozciagaja sie potezne i wysokie wiadukty autostrady - potem jak bedziemy mieli lepszy internet to damy zdjecie.

Schronisko otwierali dopiero o 12, a na miejscu bylismy jakos kolo 11:15. wiec troche sobie czekalismy, a jak otworzyli to jak zwykle doznalismy okrutnego zderzenia z rzeczywistoscia. Okazalo sie, ze kuchni nie ma w schroniku (tzn jest, ale prywatna i nie mozna korzystac), wiec mamy teraz wiecej bagazu do dzwigania, ale moze jutro sie przyda. Za to oferuje schronisko kolacje, za 7 euro. Zanim sie zadeklarowalismy to popatrzylismy, co bary oferuja. Niestety nic ciekawego, procz torilli nie maja (a torilla to omlet, wiec nic ciekawego). Wiec zjemy w shcronisku.

Jutro czeka nas odcinek gorzysty i musimy podejsc okolo 600m, wiec trzymajcie kciuki! I oby nie padalo! Na szczescie dosc gesto sa osadzone miejscowosci i mamy malo kilometrow do przejscia, wiec jak co to bedziemy sobie robic dluzsze postoje pod dachem :P

Pozdrawiamy!

Podsumowanie:
za nami: 541,2km
przed nami: 161,5km

środa, 16 września 2009

dzien 23 - Villafranca del Bierzo






I dzis znow jestesmy dalej, w nastepnym miescie (niesamowite i nadzwyczajne, no nie?).

Wstalismy znow przed 6, poszlo dosc sprawnie i o 6:45 bylismy juz w drodze. Czekalo nas wpierw wyjscie z miasta, jak zwykle nuzace i dosc klopotliwe, bo trzeba bacznie szukac szlaku.

Po drodze mijalismy male miejwscowosci, ktore w sumie wygladaly jak przedmiescie Poneferrady. Sporo nowych budynkow, choc dalo sie tez odnalezc stare nalecialosci, glownie w postaci kosciolow. I tak szlismy, najpierw asfaltem, potem juz zaczely sie schodzy. A dokladniej po miescie Cocobelos zaczely sie zejscia i podejscia. Jak zwykle nas to neizmiernie radowalo, ze podchodzimy po to aby zaraz zejsc i na nowo wejsc. No ale ostatecznie dotarlismy do Villafranki.

I dzis byl wyjatkowy dzien,bo po raz piertwszy na szlaku zlapal nas deszcz! w sumie ciezko to nazwac deszczem... jakis kapusniaczek? no kropilo bardzo slabo, wiec twardo nei zakladalismy peleryn. Niektorzy od razu sie przestraszyli i poubierali, przez co potem musieli zdejmowac i tachac to mokre troche, bo deszczyk pokropil przez jakies 15minut.

Przed schroniskiem byla juz jakas hiszpanska grupka ludzi (jakos ostatnio duzo hiszpanow spotykamy). Schronisko mieli otworzyc o 12, ale mieli jakas obsuwe i pozniej zaczeli. Poodpoczywalismy troche, zjedlismy i poszlismy na obchod miasta. W polskim przewodniku jest ono zachwalane i polecane. Faktycznie jest ladne. JEst jakby polozone w dolince miedzy gorami, w sumie samo w sobie tez zbudowane na gorce, bo czasem sie podchodzi a czasem schodzi. Posiada zamek (nieczynny, tzn nie mozna zwiedzac i jest dosc zapuszczony) i duzo kosciolow. Domki sa bardzo ladne, takie male kamieniczki, ulice brukowane z rynsztokiem po srodku.

Wszystko psuje tylko pogoda. Chodzimy w skarpetkach, dlugich spodniach i polarze. JEst okolo 19 stopni. Ale da sie wytrzymac, bo czasem slonce wychodzi i nie wieje wiatr, wiec jest ok.

Pozdrawiamy!

Podsumowanie:
za nami: 520,6km
przed nami: 182,1km

zdjecia: widok ze szlaku, ja pod mostem w miescie, Bartkowi palma z reki wyrasta (ma teraz szeroki zasieg chwytu :P), kosciol i widok miasta.