Niestety zaczniemy pisać od dzisiejszego dnia, bo tutejszy komputer zjadł nam notkę o Barcelonie :/
Tak więc wstaliśmy o 5:30 (dostając przy okazji ochrzan od francuza, ze przed 6 nie powinniśmy się ruszać z łóżek, no ale nie tylko my już byliśmy na nogach). Wyszliśmy około 6:30 ze schroniska, a mimo to było ciepło - 19 stopni i do tego ciemno. Pierwsze godziny zajęło nam wchodzenie na górę pełną wiatraków, tak około 300metrów różnicy wysokości było. Na samym szczycie wiało niemiłosiernie, ale pielgrzymi na górze dzielnie szli w miejscu, co widać na obrazku:
Następnie już było prościej: w dół, ewentualnie w dół i górę :P mijaliśmy małe miasteczka po drodze oraz innych pielgrzymów, z niektórymi mijaliśmy się, potem oni nas mijali, a potem znów my ich.
Około 11:30 dotarliśmy do schroniska w Peunta de Reina. Schronisko otwierają dopiero od 12, wiec trochę poczekaliśmy, a potem jako jedni z pierwszych się zarejestrowaliśmy. Cena noclegu 5 euro, w schronisku dodatkowo internet, który po wrzuceniu 1 euro nie działał :]
Po wzięciu prysznicu i ogarnięciu się poszliśmy na miasto. W przeciwieństwie do poprzedniego miasta (Cizur Menor) te jest starsze, bardziej klimatyczne, no i większe. Trochę kawiarni, trochę sklepów, aczkolwiek wszystkie pozamykane między 13:30 a 17. Śpimy w pokoju 10-osobowym, jak zwykle głównymi pielgrzymami są Francuzi, a przeważnie Francuzi starsi i nie gadający w innym języku niż ojczysty (ach ten patriotyzm :])
No a pogoda na szlaku była idealna - zero słońca, niebo zachmurzone no i wiało. Dopiero w mieście się rozpogodziło (po 2 minutowym deszczu) i jest słonecznie :)
Kończymy, może jeszcze coś tam napiszemy o wczorajszym dniu, jak czasu wystarczy.
hehe. Bartku, czy znasz trochę francuski? Mało przyjemnie być w pokoju z kimś, z kim nie da się porozmawiać.
OdpowiedzUsuńJa w autobusie ze Lwowa spotkałam Australijczyka i rozmawiałam po angielsku - szczegóły po Waszym powrocie, jak nie zapomnę.
Pozdrawiam!!!