poniedziałek, 31 sierpnia 2009

dzien 7 - Belorado






Piszemy dzis, bo jutro mozemy nie miec internetu. Internet tez za euro, ale tylko 25minut, wiec cedziemy sie streszczac.

Dzien zaczelismy baaardzo pozno - jak zwykle trafilismy na pokoj ludzi ¨leniwych¨w duzej przewadze rowerzystow, ktorym nie spieszylo sie do rannego wstawania. W trase wyruszylismy dopiero o 6:45.

Trasa dzis ogolnie dosc nudnawa, bo prawie 90% niej przebiegala przez szlak obok drogi. Ale za to dzis bardzo duzo miasteczek po drodze zaliczylismy - w sumie 5 po drodze. Jak zwykle zycie o tak porannych godzinach nie istnieje, wiec glownei sie tylko pielgrzymow innych spotykalo.

Zrobilismy dzis 24km, ale jak zwykle najbardziej dluzyly sie ostatnei kilometry. Po osiagneiciu miasta mielismy do wyboru szeroka game schronisk - w miescie jest ich az 4. Jednak na trasie bylo duzo reklam schroniska z basenem... brzmialo kuszaco, a do tego kosztowalo ¨co laska¨. Juz pod samym miastem oglaszalo sie tez inne, tez z basenem po 5 euro. ale na miejscu okazalo sie ze te drugie jest pod miastem (wiec daleko do sklepow i centrum), wiec dzielnie szlismy dalej. A wlasciwie beiglismy, bo uznalismy, ze wszystkich skusi basen, a jest tylko 60 miejsc w schronisku.

Na miejscu okazalo sie, ze jestesmy dopiero osmymi i dziewiatymi pielgrzymami, do tego okazalo sie, ze nei jest ¨co laska¨, ewentualnie mozna uznac, ze z gory ustalili ta laske na 5 euro. Ale chociaz basen byl i jest naprawde! Pelni oczekiwan na wykapanie sie w basenie zrobilismy normalne obrzadki codzienne i przebrani w kostiumy powedrowalismy w strone basenu. zdziwilo nas, ze nikt z niego nie korzysta... ale szybko przekonalismy sie dlaczego :] otoz woda w nim byla nizbyt ciepla tak delikatnie mowiac :P wiec plywanie w basenie skonczylo sie na pluskaniu i na moczeniu nog - taka krioterapia :P prazylo slonce, wiec bylo dosc przyjemnie tak sobie posiedziec.

Po siescie wyruszylismy na miasto, a wlasciwie miasteczko. Duzo do zwiedzania nie bylo, ale na rynku znalezlismy trzepoczaca polska choragiewke wsrod innych choragiewek. Po przechadzce zwiedzilismy od srodka supermarket, gdzie nie dosc ze daja torebki to pani jeszcze wszystko pakuje! jakos tak dziwnie porownujac z polskimi realiami :P

Na obiad dzis byly parowki, zrobione samodzielnie. A i Pan zajmujacy sie schroniskiem jest strasznym pedantem, poucza wszystkich jak zmywac i w ogole jak poslugiwac sie kuchnia. Ale zna co najmniej 3 jezyki, w tym angielski, wiec jest dobrze :)

Chwile temu troche popadalo, ale mamy nadzieje, ze jutro juz nie bedzie padac i bedzie dobrze sie szlo. Czekaja nas co najmniej 24km, w tym sporo podejsc pod gore. mamy nadzieje, ze kondycyjnie nie padniemy.

Pozdrawiamy!

Zdjecia: tak pielgrzymuje (a tak naprawde to w makiecie w Santo Domingo), widok z drogi, my na basenie, widok miasta Belorado i na koniec ciekawostka przyrodnicza - na rynku sa drzewa, ktorych galezie sie zlaczyly i tworza tak jakby dach (cien).

niedziela, 30 sierpnia 2009

dzien 6 - Santo Domingo de la Calzada






Ahoj!

Dzis kolejny rekord - 29,5km!!! Tyle przeszlismy!

Troche jestesmy zmeczeni, ale pelni wrazen z drogi, wiec opisujemy:

Poniewaz w schronisku cisza nocna byla do 6 i nikt sie nie podrywal przez 6 w naszym pokoju to tez grzecznie spalismy do tej 6, w miedzyczasie probujac cicho spakowac spiwor. Ale mimo takei obsuwy wyruszylismy jak zwykle o 6:30 w trase.

Dzis od rana bezchmurne niebo, ale wietrznie, dzieki czemu lzej sie idzie. Dlugo szlismy bez zadnego przystanku (bo przystanki sobie robimy w miescie), ale jakos zawsze dochodzilismy dalej :P Przechodzilismy przez kolejne miasta, obserwujac jak jeszcze zycie spi (bo nei dosc ze rano to jeszcze niedziela). Poczatkowo szlo sie dobrze, ale po 23 kilometrze pojawily sie pierwsze kryzysy (dokladniej - moje kryzysy, Bartek dzielnie szedl!). Ale wystarczylo krotkie lezakowanie na karimacie w sypialni miasta (miasteczko Ciruena - miasto z bardzo nowymi blokami, basenem i polem golfowym) i potem psozlo sie dalej. Mialo byc z gorki, a bylo jak zwykle: wpierw w gore a potem w dol :P no ale ogolnie dzis pokonalismy okolo 250 metrow w roznicy wysokosci, wiec latwo nie bylo.

Ale ogolnie szybko doszlismy: juz o 13:30 bylismy w schronisku, kobieta z podziwem patrzyla na nas, ze doszlismy tutaj z Ventosy o tak wczesnej porze. Schronisko jest duze, na 229 miejsc, ale jakos sie tego nie odczuwa. Jak rpzyszlismy naliczylam na dole 30 par butow, mieszkamy w pokoju 18-osobowym, ale nie jest wypelniony. No i wszystko jest nowe, ladne (bo remontowane w tym roku bylo). I na miejscu na internet kosztujacy 1 euro za godzine! I schronisko jest ¨donativo¨czyli co laska, wiec troche poskapilismy :P

Teraz czysci, pachnacy i wypranic piszemy Wam ta notatke. Niedlugo wybierzemy sie na miasto, zjesc obiad pielgrzyma i pozwiedzac okolice, bo miasto jest dosc spore.

Zdjecia: ja na mostku po drodze, miasto Najera, miasto Azofra z oddali, Bartek przy akwedukcie, dzisiejsze schronisko (prawda, ze bardzo ladne?)

Pozdrawiamy wszystkim serdecznie!

dzien 5 - Ventosa






Witajcie!

Dzis przebieg dnia byl inny niz nam sie wydawalo. Ale od poczatku:

Wstalismy jak zwykle wczesnie, chyba o 6:30 bylismy juz w trasie. Bylo troche pochmurno, wial wiatr, ktory z czasem przegonil chmury. Ogolnie trasa troche nudna, bo glownie po miescie sie szlo: to wychodzilismy z Logroño (a te miasta sa szeroooookie), potem przechodzilismy przez Navarette (tez dosc spore miasto, ktore widac bylo z oddali, ale juz dojscie do niego troche zajmowalo czasu), a potem obok drogi do miasteczka Ventosa.

Jest to bardzo male miasteczko, ale do zatrzymania sie w nim skusila nas informacja, ze posaida basen i internet: po 27km w trasie potrzebowalismy troche wytchnienia.

Po przebycia mielismy 18-20km (rozne zrodla roznie podaja, jak jest naprawde nikt nie wie). Na miejscu bylismy o 11, zas schronisko otwierali dopiero o 13. Jz myslielismy, ze czeka nas 2-godzinna posaidowa przed drzwiami schroniska, ale na szczescie osoby opiekujace sie albergue wlasnie wychodzili ze schroniska i pozwolili nam plecaki. Wiec je zostawilismy i poszlismy na miasto. A w miescie... NIC :D poza restauracja i kosciolem niedzialajacym chyba. Wiec zwiedzanie miasta poszlo nam nadzwyczajnie szybko. Jedynie czego mozna pozazdroscic mieszkancom to widokow - miasteczko ejst usadowione w dolince pomiedzy gorami - bardzo ladne widoki.

Juz po 13 zweryfikowalismy informacje z rzeczywistoscia. Schronisko nie posiadalo ani internetu ani basenu, a do tego dosc drogo (7 euro) i w pokojach 10-osobowych. Okazalo sie, ze w kwietniu 2009 schronisko zmienilo siedzibe i tym samym cale wyposazenie. Jedyny plus, ze wszystko bylo nowe, ladne i dzialajace :]

Wieczor spedzilismy na wypoczynku i na robieniu zupek z proszku. ale ogolnie odpoczelismy, nawet pomimo tego braku basenu :P

PS: dopelniajac porpzednia notke - obiad zjedlismy w restauracji o pieknie brzmiacej nazwie ¨Kuppa¨:P ale bylo bardzo dobre jedzenie :P

Zdjecia: Bartek przed portalem kosciola, ja przed Kuppa, byk przy szlaku, ja z widokiem z miasta Ventosa, a potem i widok i miasto.

piątek, 28 sierpnia 2009

dzien 4 - Logroño
















Dzis pobilismy wszelkei dotychczasowe odleglosci, bo pokonalismy 28km!

Sprzyjala temu pogoda, bo bylo zachmurzone niebo, dzis slonca nie dostrzeglismy nawet na chwile.

Ale od poczatku: wstalismy o... 5:20!! I to glownei dlatego, ze ludzie wlaczali swiatlo i spac sie nie dalo... i wyszlismy juz w droge o 6:20. Z powodu chmur bardzo dlugo ciemnosc sie utrzymywala, pomagala nam latarka przy poszukiwaniu szlaku.

Po drodze zrobilismy sobie przystanek w Vianie (18km od Los Arcos), miejsce gdzie jest pochowany Cesare Borgia. Bylismy w kosciele, w ktorym niby spoczywa, ale jakos tego bardzo nie eksponuja. JEdynie tablica przed wejsciem swiadczy o tym, ze on byl obecny w tym miescie. Po krotkiem posiedzie poszlismy dalej w droge, do Logroño. Jest to pierwsze miasto w nowym regionie - w La Rioja. Mielismy to przejscia jeszcze 10km, bez zadnej miejscowosci po drodze. Szlo sie troche ciezko, bo zmeczenie zaczelo doskwierac, zwlaszcza gdy miasto zaczelo byc na wyciagniecie reki, a zeby dojsc do neigo trzeba bylo jeszcze niezle pokrecic po przedmiasciach i szlakach prowadzacych wzdluz drogi.
No ale dotarlismy o 13. Schronisko otwierali dopiero o 13:30, wiec usadowilismy sie pod murem wraz z innymi pielgrzymami. Z czasem zbieralo sie coraz wiecej osob, a jak otworzyli to troche powstal chaos, bo wszyscy rzucili sie do wejscie i nie bylo zadnej kolejki spolecznej. Spimy dzis w pokoju 24-osobowym (nasz rekord kolejny tego dnia!), ale jest dobrze, bo sala jest jakby podzielona na boksy 8-osobowe.

No i teraz troche polazilismy po miescie i siedzimy w kafejce internetowej :) czeka nas jeszcze obiad, dzis zaszalejemy z ¨menu dnia¨.

Pozdrawiamy serdecznie!
Za nami juz okolo 90km, wiec jutro stuknie nam pierwsza setka! :D
Opis zdjec: widoczek po drodze, tablica o Cesare Borgii, ja odpoczywam, Bartek wsrod smierdzacych butow wszystkich ludzi w schronisku, ulica Logroño.

dzien 3 - Los Arcos
















Witamy!





Dzis znow dziwny internet, tym razem u jakiegos Rumuna :P w woli wyjasnienia poprzednim razem nie siedzielismy w internecie godzine i Japonka nam zwrocila 0,2 euro - juz uwielbiamy te wszystkie inne narodowosci w Hiszpanii :P

Wiec czwartek zaczelismy o 5:30. Ogolnie juz byl ruch wielki, bo od 6 serwowane bylo sniadanie. Skladalo sie ono z: sucharkow, herbatnikow, dzemu, mleka, kakaa, kawy, herbaty... i chyba wszystko :P takie chyba dosc francuskei sniadanie :P

W drodze jak w drodze - niebo od rana bylo widac bezchmurne, wiec nie pozostalo nam nic wiecej jak isc ile sil w nogach przed pelnym naslonecznieniem.
Ale juz na poczatku drogi wprawilismy sie w dobry humor :) tuz po Estella jest miejscowosc Irache, gdzie znajduje sie klasztor, w ktorego scianei znajduje sie fontanna wina :D bylismy tam o 7 rano, byl napis, ze fontanna czynna od 8, ale z nadzieja odkrecilismy kranik i wyplynelo z niego czerwone wytrawne wino. Ale ze nei chcielismy sie zbytnio upijac jzu na poczatku, to nalalismy sobie nieco plynu w buteleczki 0,33l i poszlismy dalej.

Tego dnia celem bylo Los Arcos - oddalone o 21km od Estelli. Na miejsce przybylismy wyjatkowo wczesnie, bo juz o 11 okupowalismy schronisko (a otwieraja dopiero o 12). Zeby tradycji stalo sie zadosc, znow razem z nami szukal schroniska ¨dziadek francuski¨ z porpzedniej notki :P na miejscu byla juz hiszpanka, ruda z warkoczykami (po ktorej jedynie twarz zdradza ile ma lat), wiec stworzylismy kolejke z plecakow i oddalismy sie odpoczynkowi. Z czasem przybywalo ludzi, ale w sumie do 12 nie bylo oblezenia.

Spalismy w pokoju 8-osobowym, miejsca byly przydzielane po kolei, wiec spalismy w pokoju z najszybszymi ludzmi :P

Po codziennych czynnosciach i lezakowaniu udalismy sie na miasto, gdzie nei bylo NIC: ani internetu ani sensownego sklepu. Jedyne dwa otweiraly sie baaardzo pozno, w okolicach 18. W gescie rozpaczy kupilismy sobie makaron i sos, z ktorych powstal obiad do ktorego wypilismy wczesniej dzwigane wino z fontanny.

Na miejscu po raz pierwszy spotkalismy osobe mowiaca po POLSKU!!! Bylo to bardzo dziwne uczucie, nawet na poczatku nie zrozumialam co mowi :P idzie droge razem z mezem-Wlochem.
zdjecia (w odwrotnej kolejnosci niz umieszczone sa): fontanna z winem, ja z widoczkie, Bartek na przystanku, kolejka plecakow i kosciol.

środa, 26 sierpnia 2009

dzien 2 - Estella


















Dziś internet serwuje japońska kawiarenka - jakoś po ich znaczkach obczailiśmy, gdzie jest internet itp. i jest super tanio - godzina 1 euro :D

Więc dzień zaczęliśmy dopiero o 6. Obudziliśmy się o 5:30, ale współmieszkańcy wszyscy spali, więc uznaliśmy, ze nie będziemy nikogo budzić. punkt 6 wszyscy jakby poderwali się z łóżek, no prócz jednego holendra przez którego trzeba było po ciemku się pakować :/

Wyszliśmy w trasę o 6:45, pierwsze zdjęcie to uliczka pogrążonego we śnie miasteczka Puenta la Reina. Ale jak zwykle było ciepło, około 18 stopni pewnie. Z czasem zauważyć można było, że na niebie nie ma żadnej chmury, czyli że czeka nas baaardzo słoneczny dzień. Po drodze mieliśmy ładne widoki na pola, wzgórza, a czasem nawet wspinaliśmy się na jakieś by iść do przodu. Mijaliśmy 3 miasteczka dziś, jak zwykle posiadające zarówno nową jak i starą zabudowę, ale dość ładne. 4 kilometry przed celem dzisiejszej wędrówki słońce stało wysoko na niebie, przez co szło się bardzo ciężko, tym bardziej ze nie wiał wiatr. No ale doszliśmy :] byliśmy razem z francuzem w wieku około 60 lat pierwsi w Albergue.
No i jesteśmy teraz w mieście Estella [21,5 km od Puenta la Reina]. Mieszkamy w albergue, w pokoju 16-osobowym [im dalej idziemy tym w większych pokojach śpimy - aż strach myśleć co będzie pod koniec wędrówki :] ]. Codzienny obrządek prania siebie oraz potem odzieży wykonaliśmy, trochę odpoczęliśmy w ogrodzie schroniskowym i wyruszyliśmy na miasto.

Miasto posiada sporą część deptakową, z takim rynsztokiem po środku. Kamienice są dość blisko siebie, wiec panuje w tych uliczkach cień i jest TYLKO 31 stopni [w ogrodzie schroniskowym było 42 stopnie :D]. Oczywiście wszystko było pozamykane, bo siesta, ale dało się zauważyć, że mnóstwo zakładów fryzjerskich jest w mieście.

Zobiadowaliśmy się w tureckim kebabie, biorąc zestaw składający się z bardzo dużej ilości mięsa cielęcego, sałatki [czyli sałaty i sera mozzarella], frytek i coli. Wszystko za 8euro, a najedliśmy się baaardzo. Teraz ostatkami sił piszemy tą wiadomość.
Pozdrawiamy! Dziś wyjątkowo zdjęcia na górze, bo zbyt dużo czasu tracimy na wwalanie je w odpowiednie miejsce notki.
Pierwsze zdjęcie: my w ogródku schroniska wczorajszego
drugie: uliczka nad ranem
trzecie: Bartek na szlaku
czwarte: ogród i suszarnia schroniska
piąte: ulica w Estelli
szóste: plac w Estelli

wtorek, 25 sierpnia 2009

dzien 0 - Pampeluna

O 5:20 dojechaliśmy do Pampeluny, było ciemno i 16 stopni. Dworzec jako dworzec był jeszcze zamknięty, dopiero o 6:30 doczekaliśmy się jego otwarcia (swoją drogą bardzo ładny, nowoczeny, podziemny). Miał tam elektroniczną informację turystyczną, ale niewiele z niej wynikało, szczególnie jeśli chodzi o plan miasta. Więc posiedzieliśmy na dworcu, zjedliśmy śniadanie, doczekaliśmy się otwarcia normalnej informacji, gdzie wzięliśmy mapkę i wyruszyliśmy w poszukiwaniu ´credencial del peregrino´ czyli paszportu pielgrzyma (pieczątki w nim zbierane poświadczają przebyte kilometry).


Odnaleźliśmy owe paszporty w schronisku - od razu kupiliśmy 4 (czyli po 2 na głowę) aby mieć zapas miejsc na pieczątki. Pochodziliśmy trochę po mieście, jeszcze śpiacym o tak wczesnej godzinie jak 8-10, no i po 10:30 postanowiliśmy wyruszyć do następnej miejscowości - do Cizur Menor, oddalonej o 5km. Było słonecznie, ale dość szybko się doszło (trochę czasu zajmuje też przejście miasta, bo tam łatwo zgubić szlak)


Na miejscu zatrzymaliśmy się przed schroniskiem prowadzonym przez Jannitow. Otwierali dopiero po 13, ale właściciel (Niemiec) przybył wcześniej i wcześniej weszliśmy. Na miejscu był już francuz ze sztuczną ręką, który już drugi raz se Camino przechodzi, wydawał się sympatyczny, ale w sumie był dość dziwny.


Nocleg kosztował 5 euro, mieliśmy pokój 5-osobowy. Po wizycie w łazience i krótkim odpoczynku zwiedziliśmy miasto. Niewielkie, więc obeszliśmy całe chyba dwukrotnie i jeszcze doszliśmy do następnej miejscowości.


Na koniec udaliśmy się na ¨menu pielgrzyma¨. Składało się ono z: 1 dania (zupa albo makaron albo sałatka) i 2 dania (mięso do wyboru lub ryba), a potem jeszcze deser (lody lub ciastko). Do tego chleb, woda i wino (dostaliśmy butelkę cala). Ogólnie dobre, ale strasznie dużo tego, wiec trzeba być głodnym by temu sprostać :P


dzien 1: Cizur Menor






Niestety zaczniemy pisać od dzisiejszego dnia, bo tutejszy komputer zjadł nam notkę o Barcelonie :/






Tak więc wstaliśmy o 5:30 (dostając przy okazji ochrzan od francuza, ze przed 6 nie powinniśmy się ruszać z łóżek, no ale nie tylko my już byliśmy na nogach). Wyszliśmy około 6:30 ze schroniska, a mimo to było ciepło - 19 stopni i do tego ciemno. Pierwsze godziny zajęło nam wchodzenie na górę pełną wiatraków, tak około 300metrów różnicy wysokości było. Na samym szczycie wiało niemiłosiernie, ale pielgrzymi na górze dzielnie szli w miejscu, co widać na obrazku:









Następnie już było prościej: w dół, ewentualnie w dół i górę :P mijaliśmy małe miasteczka po drodze oraz innych pielgrzymów, z niektórymi mijaliśmy się, potem oni nas mijali, a potem znów my ich.






Około 11:30 dotarliśmy do schroniska w Peunta de Reina. Schronisko otwierają dopiero od 12, wiec trochę poczekaliśmy, a potem jako jedni z pierwszych się zarejestrowaliśmy. Cena noclegu 5 euro, w schronisku dodatkowo internet, który po wrzuceniu 1 euro nie działał :]






Po wzięciu prysznicu i ogarnięciu się poszliśmy na miasto. W przeciwieństwie do poprzedniego miasta (Cizur Menor) te jest starsze, bardziej klimatyczne, no i większe. Trochę kawiarni, trochę sklepów, aczkolwiek wszystkie pozamykane między 13:30 a 17. Śpimy w pokoju 10-osobowym, jak zwykle głównymi pielgrzymami są Francuzi, a przeważnie Francuzi starsi i nie gadający w innym języku niż ojczysty (ach ten patriotyzm :])

No a pogoda na szlaku była idealna - zero słońca, niebo zachmurzone no i wiało. Dopiero w mieście się rozpogodziło (po 2 minutowym deszczu) i jest słonecznie :)



Kończymy, może jeszcze coś tam napiszemy o wczorajszym dniu, jak czasu wystarczy.

środa, 19 sierpnia 2009

Szlak



W ogólnym zarysie mamy zamiar przejść śladami dawnych pielgrzymów udających się do grobu apostoła od wczesnego średniowiecza. Tak oto, jak zostało wspomniane, zaczynamy w Pampelunie, a więc mieście ulicznych ucieczek przed bykami i walki na pomidory. Następnie przejdziemy wzniesienia Nawarry do Viany miejsca wiecznego spoczynku Cesare Borgi syna papieża Aleksandra VI. Wędrując przez malownicze wioski i winnice nie ominiemy większych miast jak Burgos, czy Leon z jedną z najwspanialszych gotyckich katedr. Na koniec wejdziemy do zapomnianej dziś nieco Galicji, która (jak mamy nadzieję) doprowadzi nas do celu, a więc do Santiago de Compostela, a może i odrobinę dalej…

Zaczynamy!

.
Witajcie drodzy czytelnicy!
Znaleźliście się na głównej formie naszego kontaktu z Rodzinami i znajomymi podczas 5-cio tygodniowej tułaczki po hiszpańskim szlaku. Dokładniej mówiąc chcemy przejść prawie cały szlak Camino Francés prowadzący do Santiago de Compostela. Zaczynamy w Pampelunie, więc będziemy mieli do pokonania około 700km. Mamy nadzieję, że damy radę :) Wszelki potrzebny ekwipunek w wersji minimalnej jest już (prawie) spakowany i niedługo ruszamy na Nasze Camino.

Będziemy starać się na miejscu szukać kawiarenek internetowych i relacjonować nasze codzienne osiągnięcia kilometrażowe.
Możecie czytać, jak i również komentować :P

Póki co pare informacji o samych podróżach:


22 sierpnia 2009
* pociąg TLK [W-wa Wschodnia-Poznań]
* samolot linii Ryanair [Poznań-Girona(Barcelona)]
* nocleg na lotnisku

23 sierpnia 2009
* autobus z lotniska do Barcelony
* dzień w Barcelonie
* nocny autobus Vibasa [Barcelona Nord-Pamplona]

(czas na pieszą wędrówkę)

28 września 2009
* samolot linii Ryanair [ Santiago de Compostela - Londyn]
* nocleg na lotnisku

29 września 2009
* samolot linii Ryanair [Londyn - Gdańsk]
* najprawdopodobniej pociąg [Gdańsk - Warszawa Wschodnia]


Pozostałe informacje przyjdą z czasem :)
Trzymajcie kciuki!